sobota, 6 kwietnia 2013

KUBRACZEK ABSOLUTNIE NIEDOSKONAŁY

Jakiś czas temu, zawzięłam się za pierwszy drutowy, poważny ,choć mały projekt :p  Śmieszne zdanie mi się napisało :) , to chyba przez całkiem późną porę. Do rzeczy. Przygotowałam się do niego bardzo dobrze. Mentalnie, fizycznie no i zasób wiedzy poszerzyłam wielce. Oj się naczytałam o tym magicznym raglanie :) Bez błędów się nie obyło, mam ich na pęczki. Sama wytykać mogę :) Pierwsze koty za płoty i nawet dumna mogę być trochę. Choćby z wiedzy nabytej, błędów, których postaram się już nie popełnić. A to, że udało mi się poskromić technikę robienia dwóch rękawów na jednym drucie to już czad absolutny. Pokażę co wyszło, a o błędach wspominać już nie będę. Ważne,że się nosi i jest całkiem milutki. To zasługa jednej z ulubionych włóczek - Cotton Gold Alize :)




















Uwaga, czapki w absolutnym natarciu. Jeszcze chwileczka, jeszcze momencik i zakwitną jak tulipany na wiosnę :) Poza tym udało mi się zakupić absolutnie słodziaczne, śliczne i urocze guziczki-ozdobniczki. Już niebawem w użyciu :)







Tosiowy kocyk się dłubie, oj dłubie...bo to dłubakowa robota :p


A życie z perspektywy wiejskiego psa wygląda o tak :)






Mimo, że lubią zimę to i tak wiecznie pytają...gdzie jest wiosna ??????




wtorek, 12 marca 2013

...bo czas się otrząsnąć...

... walczę ze sobą. Los spłatał mi przykrego figla. Choć nie wiem czy to jest dobre określenie, chyba najłagodniejsze jakie przychodzi mi na myśl. Zabrał najdroższą mi osobę. Tą która znała mnie jak nikt inny. Tą która wychowała mnie i była przy mnie zawsze. Naiwnie myślałam,że babcia nie odejdzie nigdy. Mnie pozostał smutek, niekończąca się tęsknota i konieczność pogodzenia się ze zmianami. Pogodzenia się z tym, że moja ostoja, osoba która zawsze mnie rozumiała i znała odpowiedź na każde pytanie, miała gotowe wyjście z każdej sytuacji, jest już teraz tylko we mnie, w moim sercu...I stamtąd właśnie podpowiada mi,że czas by się otrząsnąć i wyjść z funkcji " nie lubię nic". Oczywiście to się nie tyczyło wszystkiego i wszystkich. Alergia dotyczy komputera,  komunikatorów, bezowocnych rozmów, mało istotnych informacji "kto z kim i po co", Katarzyny W. itp. Komputer jakby podłączony pod prąd. Wołał mnie tylko na chwilkę by sprawdzić, czy aby ktoś nie chce ode mnie czegoś ważnego lub by odpisać, że tak żyję i jakoś się trzymam. Absolutny chaos który próbuje zagłuszyć sprzątaniem,  gotowanie ,praniem i tysiącem innych przyziemnych rzeczy trzeba uporządkować. Chwile spędzone z synkiem, mężem, rodziną, psami teraz liczony jest jakby podwójnie. Zawsze to wiedziałam , ale teraz to wiem z największą świadomością...to najcenniejsze co mamy. Ehhh...jak już się przełamałam i usiadłam przy komputerze, a co trudniejsze opowiedziałam co mnie boli. Lekko z dystansu pokaże to co skończyłam jeszcze w styczniu dla pewnej młodej damy. Tak, w sam raz na czas jej przyjścia na świat. Odwieczna prawda, jedni odchodzą a inni się rodzą. Ja zawsze bardzo się cieszę na wieść o nowym obywatelu świata. A oto produkcja w którą włożyłam bardzo dużo pracy i serca...


FAZA ODPOCZYNKOWA











 UWOLNIONY, GOTOWY DO DROGI






   Myślę,że tu nie ma co za dużo gadać. Najwięcej uwagi włożyłam na koniec. Chciałam, by na listwie, choć wielobarwnej kolory układały się nie przypadkowo, lecz zgrabnie. Wymagało to ciachania i łączenia. Kocyk jest spory ma 75 cm x 105 cm. Zrobiony według wzoru Lete, której blog chętnie podglądam :) Włóczka cotton gold numer 3685, wybrany przez mamę Magdalenki. Wiele bardzo krótkich nocy i oto jest. Zdjęcie które ucieszyło mnie szczególnie to to na którym kocyk czeka z pozostałym sprzętem na cud narodzin.

O TO...



Przyznaje, że kończąc pisanie odczuwam jakby ulgę. Domyślam się ,że mój przekaz może być lekko nieładny i nieskładny Chyba jak we wszystkim najtrudniejszy jest pierwszy krok. Z tego miejsca chcę z góry przeprosić jeśli komuś coś obiecałam, miałam coś zrobić lub nie wiem choćby się odezwać, a tego nie zrobiłam. Mój poukładany choć zwariowany lekko świat stanął na głowie, potem jeszcze trochę stał , a na koniec runął z wielkim hukiem... teraz układam go na nowo.

piątek, 25 stycznia 2013

WYZWANIE NA ZAWOŁANIE...

No i nadszedł moment by zamknąć rok 2012 :) Tak ,tak dokładnie 25 stycznia roku następnego  A postawiłam na nim kropkę wydziergawszy "moje wyzwanie". Plan ambitny miałam i chyba podołałam. Pierwszy raz wzięłam szydło w marcu ( czyli jeszcze nie zatoczyłam roku :) ) ale,że jak zwykle mi mało ambicję podniosłam o druty. Kiedy szydłowy język przestał mówić do mnie po chińsku (czyli tak jak obecnie mój syn) zatęskniłam za nowym wyzwaniem . Teraz drutowy i wszystkie magiczne , niezrozumiałe słowa zaczynają mi się rozjaśniać. Najgorsze w tym wszystkim, że powiększa się chęć na posiadanie, rzeczy które teoretycznie chciałabym zrobić a czasu nie mam :) Ale powolutku, powolutku...
Na pierwszy ogień wzięłam produkcję czegoś zdaje się prostego, bez szaleństw...tak co by poćwiczyć, rozkręcić się :) no i tak by się wydawało,że takie proste. Instrukcję czytałam milion razy, już prawie na pamięć poznałam. Wszytko po to by się nie spalić. Nie przeoczyć czegoś...no i chyba się udało bo obeszło się bez prucia :) I tak trwało milion lat ,ale tłumaczę sobie,że zapewne to kwestia wprawy ( teraz wiem to na pewno ,bo mam w produkcji całkiem duuuuuży projekt). Włóczka na "wyzwanie" leżała przewinięta już od lata i czekała na swoją kolejkę, ale zawsze znalazło się coś ważniejszego. Postanowiłam jednak spiąć się i zamknąć w starym roku. Było tak na styk ,że zdjęłam je z suszenia 1 stycznia i poszło ze mną na noworoczny obiad do babci :) 

                                                            tadaaaam oto ONO 


Bardzo lubię to zdjęcie i nie wiem czemu :) wydaje mi się troszkę śmieszne :)


tu widać fulllllll skomplikowanie konstrukcji...tym bardziej podziw dla Izusss,że to wymyśliła i coraz więcej kobiet marzy by je mieć :)


przed blokowaniem lekko wymintolone. Chciałam ukazać z bliska kolor którym nie jestem do końca zachwycona...nie to,że nie fajny tylko wyobrażałam sobie ,że zrobię je w innym kolorze. Niestety jak szukałam wszystkie interesujące mnie włóczki były w brakach :) to jest bawełna BAHAR.





Z rękawkiem też poszło mi nieźle uważam. Jak na pierwszy raz oczywiście :)


Łączenie też ogarnęłam zważywszy na to że pacyna się mieści i uszu nie urywa :)


A tu o proszę na Izabelinie, czyli na mnie :)




Pozdrawiam i do następnego...a zapewne będzie niebawem :)

PONCZAKOS

Ponczakos czyli wspomnienie roku poprzedniego. To jeden z projektów spędzających sen z powiek , końca roku :) Jego produkcja niemiłosiernie się wydłużała. A właściwie czas między zamówieniem a doręczeniem. Dobór wzoru, odpowiedniej włóczki, znalezienie czasu...no ale jest, zrobił się i z tego co wiem to się nosi. Zrobiony jest z bardzo ciepłej, przyjemnej mieszanki wełny zwanej Lanagold. Grube,ciepłe zimowe ponczo :) Miałam wiele wątpliwości czy wyjdzie tak jak trzeba, gdyż pomysł zaczerpnięty był z węgierskiego bloga. A,że po węgiersku ni w ząb, Google chrome tłumaczy wielce komicznie to byłam jakby w kropce. Na blogu wszystko inne,włóczka inna. Cieńsza, kolorowsza i wykończenie i w ogóle  Miało nie wyglądać jak zbroja,ale miało być proste ,skromne, niefantazyjne. Takie bezpieczne. No ale nic ,zrobiłam próbkę i walczę...może coś wywalczę. Męski dzielnie modelował, czyli stał jak posąg a ja ubierałam go w ponczakosa i bacznie obserwowałam co tam rośnie za sprawą szydła mego .

Rosło, rosło i wyrosło...ot co ,ponczakos...



w pierwszej fazie produkcyjnej, jeszcze ze strachem w oczach :)


 Tu już po blokowaniu, leżakowanie było zdecydowanie wskazane. Jak zwykle wymintoliłam w łapach, więc musiało odpocząć...



gotowe do drogi...


A tak wygląda oryginał...klik


Uwielbiam patrzeć na użytkowników w produkcjach made by pleciuga ,uraczę Was też tym słodkim widokiem. Kilkudniowy Marcelino ze swoim Łaciatym...


piątek, 11 stycznia 2013

NA WYDECHU...

           Grudzień był dla mnie wielce pracowity...oj bardzo,bardzo. Bilans zamówień w sam raz w odpowiedni czas :) bardzo zadowalający... Wszystko w punkt, nawet jeden z prezentów dostarczony w dzień wigilii (ale to tylko ze względu na to,że nosicielka jakby zza granicy). Bilans kondycyjny mój własny, osobisty absolutnie opłakany. Czuję się jak bida z nędzą. Nawet na blogu piszę "jak musztarda po obiedzie" :) Czyli w styczniu o grudniu :p Poziom zaniedbania osoby własnej +10. Paznokcie zapomniały co to lakier ,święta przeleciały jak koniec świata. Świąteczne żarełko miało iść w kokardy a poszło 2 kg w plecy, albo na plecy...A właściwie to na siedzisku je mam.Asia od maltretowania fizycznego zapomniała jak wyglądam.  Eh życie...
Pogoń terminowa sprawiła,że moje szare komórki od zderzeń posiadają tylko siniaki ( niestety olśnień brak). Mięśnie na palcach i nadgarstkach...zakładając,że takie są , to ja je mam ,a i owszem. Poziom wora pod gałkami ocznymi absolutnie za wysoki...
Pitu pitu ponarzekałam sobie a teraz do rzeczy :)


                                                                  DZIECIAKI UBRANE





TU MODEL OCZYWIŚCIE WŁASNY ,OSOBISTY ,NAJUKOCHAŃSZY...MOJA MIŁOŚĆ!!







TE DWA KOMPLETY ZAMÓWIŁY SIOSTRY DLA SWOICH CÓRECZEK.TYM BARDZIEJ MI MIŁO,ŻE SIOSTRA MŁODSZA JEST MOJĄ KLIENTKĄ PO RAZ KOLEJNY :)





A TU ZESTAW MĘSKI :) 








A KRÓLIK BYŁ DLA MNIE SZCZEGÓLNIE WAŻNY. ASIA KTÓRA NAMÓWIŁA MNIE NA BLOGOWANIE ,DOSTAŁA ODE MNIE "LETNIEGO KRÓLIKA" NA NARODZINY CÓRKI SWEJ. A TUŻ PRZED ŚWIĘTAMI ZAMÓWIŁA ZIMOWEGO KRÓLIKA NA CHRZEST MAŁEJ MANI. DUMNA JESTEM WIELCE, ŻE OBDARZYŁA MNIE TAKIM ZAUFANIEM.









A TU NIESPODZIANKA, MĘSKA CZAPA :) AGA KTÓRA ZAMAWIAŁA U MNIE BLIŹNIACZE CZAPY TYM RAZEM POPROSIŁA O ZROBIENIE PREZENTU NA URODZINKI DLA MĘŻA. CZAPA NA RYBY :) CZYLI JESTEŚMY JAKBY W TEMACIE :)


Mam nadzieję,że o żadnych czapach nie zapomniałam. Mam sporo materiału na kolejne posty ( jeszcze z grudnia), ale spokojnie...rozkręcać się trzeba powoli. Amok grudniowy delikatnie ustępuje...

Na koniec zdjęcia moich słodkich klientek :)